Specyfikacja Soloist SL



Burson Soloist SL to w pełni tranzystorowa konstrukcja o mocy 4 W (2 W na kanał przy 16 Ohmach) przy poborze 20 W. Wyjście słuchawkowe ma mniej niż 1 Ohm impedancji, co pozwala na współpracę ze większością słuchawek dostępnych na rynku.

Soloist SL mierzy 14 x 8 x 21 cm, a waży około 2,5 kg. Mimo że jest mniejszy niż starszy brat, to i tak jego gabaryty są całkiem poważne.

Brzmienie Bursona



soloist sl

Przy odsłuchach za źródło posłużyły mi głównie ODAC oraz przetwornik M2TECH HiFace. Używałem również połączenia poprzez przedwzmacniacz z Schiit Lyr oraz Asgard-2, połączonych kablami Forza AudioWorks Copper Series, które również stanowiły odniesienie brzmieniowe.

Słuchawki testowe to cały przedział modeli o impedancji 32–300 Ohmów, ale skupiłem się na Sennheiserach HD600 oraz HD 25-1, które „grały” na przewodach Forzy z serii Copper. Oprócz tego sprawdziłem współpracę Soloist SL z dwuprzetwornikowymi, dynamicznymi słuchawkami dokanałowymi Fischer Audio Tandem, które potrafią być kapryśne.

[table id=35 /]

Sennheiser HD600 z Burson Audio Soloist SL

Od pierwszej chwili zapomniałem o mankamentach w wykonaniu Bursona – HD600 zabrzmiały niezwykle przejrzyście i szczegółowo, ale neutralnie. Nie doświadczyłem faworyzacji żadnego pasma, a brzmienie było jednocześnie bardzo angażujące i muzykalne. Zmiana źródeł upewniła mnie, że Burson rzeczywiście niewiele dodaje od siebie, liftinguje jednak rozdzielczość dalszych planów. Detale sceny, pogłosy, pomyłki muzyków, które na innych wzmacniaczach trzeba było wyłapać z tła, tutaj są praktycznie na równi z pierwszym planem, linią melodyczną gitar, wokalami. Trzeszczenie krzesła, na którym siedział klarnecista, lub wzbudzanie się werbla perkusyjnego, jest tak wyraźne, jakby stanowiło nieodłączną część utworu. Przez to wydaje się, że scena została nieznacznie spłycona, ale jest niezwykle szeroka.

Najtrafniejszym określeniem Bursona jest „analityczność”, której jednak w tym przypadku nie można łączyć z surowością, brakiem życia. Co innego, że ta wyraźna ekspozycja szczegółów zdecydowanie ułatwia krytyczny odsłuch, nie trzeba się tak napracować – utwór jest właściwie rozłożony na części pierwsze.

Największe wrażenie w brzmieniu HD600 na Soloist SL zrobiły na mnie początkowo soprany. Sześćsetki są odbierane często jako słuchawki z delikatnym przykryciem brzmienia, z czym się nie zgadzam, a Soloist SL tylko potwierdził moją opinię. Talerze zabrzmiały jasno i wyraziście, ale nie było mowy o ostrości -cechowały się one wyjątkową gładkością. Podobnie jest z pasmem średnicy – nie ma mowy o ostrych kantach, zabrudzeniu, stracie kontroli pasma – średnica jest pełna, ale ma aksamitny, rozdzielczy charakter, idealnie współpracuje z wokalami, świetnie dopełnia instrumenty dęte czy pracę kontrabasu. Jest jednak w pewnym stopniu przesłodzona, trochę za czysta – niektórym może brakować lekkiego zadzioru, brudu.

Niskie tony wybrzmiewają z piękną głębią i kształtem, są swobodne i przyjemne, ale nie ma ich dużo, są lekkie. HD600 same w sobie nie są basowymi słuchawkami, ale nie ma mowy o przekazie basu ala Schiit Lyr, który jest właściwie przeciwieństwem Bursona Soloist SL – to odmienne konstrukcje, ale Soloist SL w porównaniu do Schiita brzmi zimno.

Użycie Lyra jako preampa potwierdziło neutralność z poprawą rozdzielczości Bursona. Brzmienie HD600 w takiej konfiguracji było bardziej miękkie, obfitsze i zdecydowanie cieplejsze, ale bardziej przejrzyste niż z samego Lyra: wygładzone, lepiej kontrolowane, jakby mniej narwane.

Testowane połączenie najlepiej sprawdzało się w jazzie, muzyce klasycznej, akustycznej oraz rockowej, jest jednak za lekkie na ciężki metal lub elektronikę. Do mocniejszych i bardziej masywnych gatunków przydałoby się koloryzujące, pełniejsze źródło albo preamp w postaci np. Lyra. HD600 jeszcze nigdy nie zabrzmiały tak angażująco, wciągnęły mnie na długie godziny.

Sennheiser HD25-1 z Burson Audio Soloist SL

Kolejne testowane Sennheisery zabrzmiały tak jak powinny i właściwie mógłbym na tym skończyć. HD25-1 nie są zbyt wymagające od źródła, zabrzmią nieźle ze wszystkiego, ale by pokazać pełnię możliwości (bez mulenia oraz ostrych sopranów) potrzebują odpowiednio dobranego toru. Na Bursonie zabrzmiały czysto, punktowo, wyraziście i dynamicznie, czyli tak jak powinny, monitorowo. Przekaz poszczególnych pasm był właściwie adekwatny do jego realizacji, jedynie średnica pozostała lekko wycofana, trochę skromna, co jest przypadłością tych słuchawek. Dla porównania, na Lyrze było jej więcej, a brzmienie charakteryzowało się sporym ciężarem i miękkością. Soloist SL zaserwował znacznie większą rozdzielczość, HD25-1 zabrzmiały piękną górą i masywnym basem z rewelacyjną dynamiką.

Fischer Audio Tandem z Burson Audio Soloist SL

Takie połączenie również nie zawodzi – Tandemy zabrzmiały przestrzennie, świetnie eksponując lekko przymgloną średnicę, ale jednocześnie – jak na tę konstrukcję przystało – spokojnie i relaksująco. Zaskoczyła mnie jednak ilość szczegółów – wielokrotnie wyjmowałem je z uszu, zastanawiając się czy to detal utworu, czy jednak nie jestem w mieszkaniu sam. Burson obsłużył Tandemy tak samo dobrze jak większe słuchawki nauszne – bez szumów czy zniekształceń. Oprócz nich sprawdziłem jeszcze kilka słuchawek dousznych i dokanałowych (dynamicznych i armaturowych), co potwierdziło zapewnienia producenta o bezproblemowej obsłudze większości konstrukcji.

REKLAMA
final

REKLAMA
hifiman

DODAJ KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj