Conductor SL to nowość od Burson Audio z Australii, producenta głównie sprzętu słuchawkowego. Nie jest to wielofunkcyjne urządzenie, a tylko przetwornik z wbudowanym wzmacniaczem słuchawkowym wyceniony na 5000 zł.

zdjecie

O produkcie



Wersja SL to uproszczony Conductor (następca HA-160D), tańszy o ponad 2000 zł. Pełna wersja oferuje dodatkowe wyjście liniowe i przedwzmacniacza, dwa razy więcej mocy, mniejszy pobór prądu, większą i dwukrotnie cięższą konstrukcję. Jednak to model SL oferuje coś, czego brak u droższego brata – wymienne układy DAC-a: jeden muzykalny (Burr Brown PCM1793), drugi analityczny (Sabre32 ES9018). Do testu otrzymaliśmy pierwszą wersję.

Conductor SL to sprzęt ściśle słuchawkowy, a w tej półce cenowej można znaleźć już wielofunkcyjne urządzenia. Burson jednak nieskromnie nazywa Conductora SL najlepszym urządzeniem tego typu. Czy to faktycznie raj dla słuchawek?

Opakowanie i akcesoria



Im drożej, tym mniej efektowna otoczka. Burson Conductor SL jest również zapakowany w surowy karton z motto producenta „Burson sounds good, like a solid state should!”. Burson jednak nie skąpi na akcesoriach, lecz również nie rozpieszcza. Oprócz kabla zasilającego w zestawie jest jeszcze przewód USB z filtrami ferrytowymi o długości około 1,5 m oraz kabel połączeniowy RCA o długości około 1,2 m. Oba wyglądają niezbyt efektownie, ale solidnie, a ten drugi ma charakterystyczną dla Bursona niebieską półprzezroczystą izolację oraz białe i czerwone wtyki. Zabrakło przewodu koaksjalnego (chociaż podobno jest na wyposażeniu), który można było znaleźć w tańszym combo tego typu, czyli modelu HA-160DS. Nie zabrakło też prostej instrukcji obsługi.

REKLAMA
final

Konstrukcja



Nowy Burson nie zaskakuje designem i wykonaniem, producent konsekwentnie trzyma się surowych i prostych konstrukcji, a większość elementów jest identyczna jak w innych modelach.

zdjecie
Conductor SL mierzy 22 x 21 cm, jego wysokość to 8 cm, a waga – 3 kg. To już większy stacjonarny sprzęt, który jednak wciąż prezentuje się zgrabnie. Konstrukcja stoi na szerokich i wysokich gumowych nóżkach, front to 6-milimetrowe aluminium, szczotkowane i zaokrąglane. Obudowa jest również anodowana, to gruba blacha z wygładzonymi kantami. Ogólnie urządzenie prezentuje się prestiżowo, ale także zimno i surowo. Design to właściwie prostota wysokiej jakości, która wydaje się współgrać z ideą Bursona.

Na środku przedniej ścianki ulokowano duże pokrętło. Jest ono metalowe, gładkie po bokach, ścięte na kancie oraz żłobione w centralnej części, ma też wytłoczony wskaźnik. Pod nim widać tylko delikatnie oznaczone symbole “+” (plus) i “-” (minus).

Z prawej strony regulacji głośności widać szereg diod i dwa przyciski. Pierwszy odpowiada za wybór źródła i znajduje się pod czterema diodami oznaczonymi pojedynczymi literami. Drugi reguluje wzmocnienie – tym razem dwie świecące na pomarańczowo diody i także literowe oznaczenia.

Z lewej strony pokrętła zamontowano wyjście słuchawkowe 6,3 mm, metalowe i pozłacane, głęboko wpuszczone we front. Z tyłu zaś znajduje się włącznik z typowym gniazdem zasilającym oraz bezpiecznikiem i przełącznikiem napięcia. Wejścia analogowe oraz koaksjalne i optyczne zostały otoczone czarną ramką, odpowiadają im litery jak z przedniego panelu. Poza ramką, niczym niechciane, znalazło się gniazdo USB typu B. Gniazda RCA mają silikonowe nakładki zabezpieczające.

zdjecie
zdjecie
zdjecie
Wykonanie jest wzorowe, oprócz jednego detalu, tego samego jak w modelu Soloist SL. Gniazdo słuchawkowe jest brzydko obrobione, a plastikowa obudowa gniazda jest lekko postrzępiona i nieregularna. Nie przeszkadza to w użytku, nie rzuca się w oczy, ale przy takiej cenie można oczekiwać czegoś więcej.

Użytkowanie



Na froncie jest dużo miejsca, więc odległości pomiędzy poszczególnymi elementami są spore, w związku z czym bezproblemowe są wybór źródła czy wzmocnienia. Gniazdo słuchawkowe jest mocno oddalone od regulacji głośności, a wtyk nie utrudnia dostępu.

Pokrętło głośności to niby detal i banał, a przy każdym teście wzmacniaczy i przetworników zwracam uwagę na to, czy jest równie dobrze jak w sprzęcie Bursona. Otóż pokrywa potencjometru ma idealne wymiary, gładki i precyzyjny ruch – mimo że nie jest żłobiona po bokach, nie ślizga się. Pokrętło jest zimne w dotyku, a manipuluje się nim bardzo przyjemnie. Mało wzmacniaczy sprawia taką (dziwną) frajdę samym kręceniem potencjometrem. Regulacja głośności poprzedza odsłuch muzyki, kojarzy się więc pozytywnie. Jeśli dodatkowo nie występują problemy z balansem kanałów, nie słychać trzasków i ruch oraz wzmocnienie są płynne, to tym przyjemniej korzysta się z urządzenia, a Burson spełnia wszystkie te założenia.

zdjecie
zdjecie
Z tyłu miejsca jest również sporo, gniazda nie są ciasne, nie ma obawy, że wtyki RCA nie zmieszczą się obok siebie. Wszystkie łatwo się wpina i wypina, a gniazdo zasilania ulokowano daleko od nich, nisko na obudowie, przez co dostęp do innych elementów nie jest utrudniony. Włącznik znajduje się w lewym rogu i łatwo go zlokalizować, nie trzeba zatem wychylać się ponad Conductora by go włączyć lub wyłączyć.

Obsługa jest banalna i szybka. Po chwili od włączenia słychać wyraźny klik układu i urządzenie jest gotowe do pracy. To samo klikanie słychać przy zmianie wzmocnienia lub źródeł, co odbywa się bardzo szybko. Asynchroniczny interfejs USB wymaga sterowników, które można pobrać ze strony producenta, choć są nieco zakamuflowane – należy wybrać model odbiornika USB i system operacyjny (w przypadku Conductora SL jest to Tenor TE8802). Dostępne są sterowniki również na Windowsa 8 i nowsze, ale z “ósemką” występują małe problemy. Wygląda na to, że sterownik nie do końca współgra z tym systemem Microsoftu, co powoduje mocne obciążenie procesora podczas odsłuchów, a momentami potrafi doprowadzić do zawieszenia komputera.

REKLAMA
hifiman

DODAJ KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj