Aune B1 to nietypowy wzmacniacz przenośny. Nietypowy, bo klasy A oraz zamknięty w ciekawej obudowie. B1 został wyceniony na 899 zł – jak brzmi i czym różni się od Oppo HA-2 lub iBasso D14?

Testowaliśmy już dwa urządzenia spod skrzydeł Aune: duże kombo S16 oraz hybrydę lampową T1. Oba zaprezentowały bardzo wysoki poziom i stanowiły świetne oferty w swoich przedziałach cenowych. Były dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem, więc z chęcią podszedłem do testu przenośnego B1. Trzeba przyznać, że w tej cenie można mieć duże oczekiwania wobec B1, w końcu to prawie 900 zł za jedną funkcję – to nie kombo. B1 nie ma przetwornika, służy tylko jako wzmacniacz, ale ma sprawdzić się zarówno przenośnie, jak i stacjonarnie.

Wyposażenie



Akcesoria to dwa przewody: interkonekt 3,5 mm oraz kabel do ładowania. Pierwszy ma długość 12 cm, proste wtyki mini-jack o pozłoconych końcówkach oraz przewód ze splecionymi żyłami w czarnej izolacji. Drugi zakończono wtyczką micro USB, jest zwyczajny, półmetrowy. Oprócz okablowania w zestawie są jeszcze instrukcja obsługi i wizytówka producenta.

Konstrukcja



Aune B1 został zamknięty w bardzo mocnej, aluminiowej obudowie, wyciętej metodą CNC. To masywna, ale też dosyć duża bryła z wgłębieniami na wszystkich bokach. Materiał jest praktycznie w całości szczotkowany i został obrobiony na gładko. Wzmacniacz mierzy 12 cm długości na 6,5 cm szerokości (bez uwzględniania krótkiego pokrętła głośności), a jego grubość to 1,8 cm. Przy wadze wynoszącej 230 gramów to jeden z większych wzmacniaczy przenośnych. Urządzenie kusi nie tylko jakością wykonania, ale i designem – Aune podeszło do konstrukcji nieco inaczej.

Pokrywa wzmacniacza ma dwa okienka, które odsłaniają sporą część układu oraz dwie zielone diody sygnalizujące pracę – szkiełka są mocne, bardzo dobrze spasowane. Front zawiera wejście i wyjście w formie gniazd 3,5 mm oraz pokrętło głośności pomiędzy nimi. To ostatnie jest niewielkie, ma formę „grzybka” z nacięciami dookoła.

zdjecie
zdjecie
zdjecie
Prawy bok to dwa suwaki, regulacja podbicia (5 dB, 15 dB) oraz przełącznik klasy A (zmiana natężenia, 20 mA lub 40 mA). Poniżej nich znajduje się włącznik wraz z niewielką diodą, także w formie płaskiego suwaka. Wszystkie elementy tylko delikatnie wystają poza obręb obudowy. Z prawej strony ulokowano pojedynczy, płaski przycisk stanu baterii i diodę, zaś z tyłu urządzenia widać tylko gniazdo microUSB do ładowania.

Nie tylko pokrywa jest oryginalna – spód urządzenia nie ma silikonowych nóżek, a został praktycznie w całości ogumowany – to dwa, duże fragmenty skóropodobnej okleiny o nieregularnej fakturze.

zdjecie
zdjecie
zdjecie
B1 podoba mi się wizualnie, podobnie jak testowane wcześniej modele T1 i S16. Zabieg z odsłonięciem wnętrza przyciąga wzrok, suwaki oraz kształt pokrętła wzmacniają pozytywny efekt. Nie jest to typowa tabliczka z wąskim, sterczącym pokrętłem. Wrażenie robi także jakość wykonania – obudowa jest bardzo mocna oraz świetnie obrobiona. Szczotkowane konstrukcje FiiO są przy niej bardziej surowe i szorstkie, wzmacniacze iBasso to również nie ten poziom. Wątpliwości mogą budzić jedynie rozmiary B1.

REKLAMA
hifiman

Ergonomia i użytkowanie



B1 nie jest małym wzmacniaczem do kieszeni, to raczej element mobilnego „toru”. To duże i ciężkie urządzenie, raczej pół-przenośne. Jest na tyle duży, że można z niego wygodnie korzystać stacjonarnie i na tyle pakowany, by wziąć go razem z odtwarzaczem na wyjazd, do hotelu lub korzystać z niego w trakcie podróży.

Argumentem przeciw wrzucaniu go bezpośrednio do kieszeni są także szyby, chociaż te można przykryć odtwarzaczem muzyki, spiętym z B1. Szkoda, że w zestawie zabrakło pokrowca.

Spód to za to strzał w dziesiątkę – ogumowana powierzchnia spodu to dużo lepsze rozwiązanie niż silikonowe nóżki. Te ostatnie mogą się odkleić, odstają od urządzenia i często nie dają odpowiedniej stabilizacji na blacie mebla, za to B1 trzyma się powierzchni prawie jakby był przyklejony. D14 Bushmaster od iBasso z piankowymi nóżkami to, w porównaniu z opisywanym Aune, totalne pudło. Jeśli zdecydujemy się połączyć B1 z odtwarzaczem od spodu, będzie to dodatkowa stabilizacja „kanapki”.

Świetnie przemyślano także pokrętło, które zlokalizowano pomiędzy gniazdami, a i tak przy wpiętych wtykach korzysta się z niego wygodnie. Stożkowy kształt i nacięcia na krawędzi umożliwiają wygodne ustawienie poziomu głośności. Potencjometr stawia idealny opór, ma gładki, bezskokowy ruch, ale jest analogowy. Suwaki również zasługują na pochwałę – są płaskie, a dodatkowo we wgłębieniu, więc nie zdarzają się przypadkowe przełączenia.

W trybie pracy klasy A wzmacniacz może się wyraźnie rozgrzewać, osiąga jednak temperatury nie dające powodów do panikowania. Mnie przy mocnym obciążeniu udało się osiągnąć około 40 stopni Celsjusza, więc B1 daleko do hybryd lampowych – testowany swego czasu Tube AMP BL-2 potrafił osiągnąć dwukrotnie wyższą temperaturę. Można spokojnie połączyć sprzęt z odtwarzaczem, w końcu dzisiaj nawet smartfony rozgrzewają się bardziej.

Wątpliwości budzi jedynie dioda stanu baterii – po wciśnięciu przycisku baterii będzie ona migać określoną ilość razy dla danego stanu naładowania. Pojedynczy błysk to 10%, podwójny 20%, ale trzy mignięcia odpowiadają już 60%, cztery 80%, a pięć odpowiada oczywiście 100%. To proste do zapamiętania, ale wolałbym zwykłe pięć diod stanu baterii jak np. w Oppo HA-2.

Wzmacniacz może pracować do 10 godzin w trybie 20 mA oraz do 5 godzin w trybie 40 mA dla 32-ohmowych słuchawek. Nie jest o więc długodystansowiec, ale to cena zastosowanej klasy A. Ze wzmacniacza można korzystać podczas ładowania.

REKLAMA
hifiman

DODAJ KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj