Przyszła pora na kolejny test słuchawek Rockit. Testowane wcześniej R-20 i R-50 otrzymały rekomendację, oferując dobrą jakość w stosunku do ceny. Jak będzie z modelem pośrednim?
Zdjęcia wykonano aparatem BenQ G1 użyczonym przez BenQ Polska
R-20 i R-50 spotkały się w świecie melomanów z bardzo ciepłym przyjęciem, a po moim teście zostały wprowadzone do dystrybucji w Polsce przez sklep Audiomagic. Nie zabrakło głosów krytyki, bo brzmienie oferowane przez R-20 i R-50 jest mocno specyficzne i wymaga świadomego doboru toru. Ja znalazłem w obu modelach świetną konkurencję wobec droższych MEElectronics A151 oraz Brainwavz B2. Tym razem otrzymałem słuchawki o których nie było tak głośno, a wydają się być równie ciekawą propozycją. R-30, to również armatura, tym razem wyceniana na około 230 zł.
Opakowanie i wyposażenie
Słuchawki dostarczane są w takim samym pudełku co pozostałe modele dokanałowe producenta, w środku zabezpieczone plastikową formą. Pudełko prezentuje się estetycznie i profesjonalnie, a grafiki sugerują, że to muzycy stanowią główną grupę odbiorczą. Akcesoria są nietypowe, a to ze względu na konstrukcję słuchawek:
- 3 pary tipsów silikonowych (S, M, L),
- 3 pary silikonowych nakładek na kopułki (S, M, L),
- adapter samolotowy,
- futerał.
Tipsy silikonowe są takie same jak w modelu R-20 – mi nigdy nie sprawiały problemu, ale nie są najwyższej jakości. Podobnie futerał, przypominający ten z modelu R-20, nie tak sztywny jak ten z R-50, ale na jego jakość narzekać nie można – jest pojemny, ma zawieszkę oraz dwie siatkowe kieszonki w środku.
Uwagę przyciąga przede wszystkim system dostosowywania wymiarów kopułek, czyli nakładek na kopułki, które są czymś w rodzaju „skarpety” na słuchawki – podobne rozwiązanie zastosowano w słuchawkach Phiaton MS200. Tam jednak nakładka zastępowała tipsy, a była dostarczana w zaledwie jednym rozmiarze. W R-30 są trzy pary, które różnią się rozmiarem i rozłożeniem wypustek opierających się o elementy małżowiny usznej – pomysł ciekawy.
Konstrukcja i stylistyka
Słuchawki wyglądają specyficznie, nawet bardzo specyficznie – kopułki są pomarańczowe z czarnym oznaczeniem modelu, a tulejki to typowe T-100, znane ze słuchawek Westone lub Brainwavz B2. Gumowane silikony są szare, tipsy na tulejki czarne, a kabel czarno-biały. Miszmasz kolorów daje bardzo pstrokaty efekt, a połączenie pomarańczowego i szarego przypomina kolorystykę roboczej odzieży ochronnej lub ubrań. Słuchawki zdecydowanie zwrócą na siebie uwagę, choć nie należą do najpiękniejszych.
R-30 można używać także bez nakładek na kopułki, które mają owalny kształt i niewielkie wymiary, a tulejka wyprowadzona jest z nich pod dużym kątem. Dodatkowo od strony wewnętrznej (tej która trafia do ucha) plastik jest bardzo gładki i przyjemny w dotyku i oznaczony dodatkowo kanałami.
Wykonanie jest bardzo dobre – przewód wygląda na identyczny jak ten ze słuchawek Brainwavz B2, poszczególne żyły w oddzielnych izolacjach są ze sobą skręcone, zakończone prostym wtykiem 3,5 mm, a w odcinkach dousznych rozdzielone dużym, agresywnym splitterem z ruchomym suwakiem. Kabel jest jednak bardziej skręcony niż ten w B2 i wydaje się być solidniejszy. Sam bardzo lubię takie plecionki – są elastyczne i bardzo dobrze leżą na ciele, chociaż trzeba obchodzić się z nimi z większą delikatnością niż z typowymi pojedynczymi przewodami. Kopułki słuchawek nie są wykonane z zegarmistrzowską precyzją – widać wyraźnie łączenie elementów, ale są proste i solidne.